Po torach łączących Sanok i Ustrzyki Dolne nie jeżdżą już żadne pociągi. Mogłyby rdzewieć i niszczeć, ale tak nie jest. Znaczne fragmenty tej bieszczadzkiej trasy służą dziś turystom. W Uhercach Mineralnych, mniej więcej w połowie drogi między Leskiem a Ustrzykami, powstała stacja drezyn rowerowych. Ruszają stąd wycieczki i my też się na jedną wybraliśmy.
Przed 13-tą stanęliśmy na peronie, a wraz z nami około 50 innych gości. Przed nami, na torze, pomarańczowe drezyny rowerowe. Prosta konstrukcja: na metalowym „podwoziu” dwa siodełka rowerowe, cztery pedały i jeden hamulec. Z tyłu siedzenie dla dwu kolejnych osób, z przodu spory koszyk na bagaże.
Wsiadamy, a nasz przewodnik zaczyna tłumaczyć zasady. Mamy się zachowywać mądrze i bezpiecznie, i korzystać z uroków rowerowej przejażdżki. Pojedziemy w stronę Jankowiec. To wieś w odległości 6 km.
Część drogi jest pod górkę. Z pomocą żony na pewno dam radę, ale co jeśli dzieci zaczną wyczyniać głupoty? W razie czego ktoś będzie się nimi musiał zająć, żeby nie wypadły z drezyny. I zapewne będzie to jedno z nas, które ma mniej pary w nogach.
Ruszamy i po chwili idzie już w miarę lekko. To w końcu tory. Tarcie jest niskie, prawie jakbyśmy się ślizgali. Trasa pnie się lekko pod górę, wpierw ponad polami, a potem przez las. Pedałujemy, starając się utrzymać dystans do poprzedzającej drezyny. Oddychamy pełną piersią i podziwiamy jesienne kolory wszędzie wokół nas. Spod kół dobiega ten charakterystyczny dźwięk: stuk-stuk, stuk-stuk. Nie za często – w końcu jedziemy z prędkością nie 100, a kilkunastu km/h. Naszym dzieciom wystarczy. Ukołysane, dotlenione, zasypiają na siedzeniu za nami.
W połowie trasy, w najwyższym jej punkcie, robimy przerwę. Chwila odpoczynku w najkrótszym w Polsce tunelu. Potem zjazd do Jankowców. Teraz bardziej trzeba pilnować hamulca niż pedałów. W Jankowcach przerwa, którą nasz przewodnik wykorzystuje, by odwrócić drezyny o 180°. Będziemy wracać.
Wcześniej jechaliśmy jako ostatni, teraz będziemy więc pierwsi. To oznacza, że przewodnik pojedzie z nami. Musi kontrolować, czy wszyscy nadążają, czy jeżdżą bezpiecznie dla siebie i innych. Po drodze opowiada nam o drezynach i swojej pracy. Jedziemy najkrótszą i najłatwiejszą z dostępnych tras. Dalsze prowadzą nawet do Załuża. W Ustrzykach Dolnych też jest stacja. Stamtąd można pojechać do Ustjanowej albo Krościenka. Dwójka w miarę sprawnych dorosłych wystarczy, aby dojechać do Jankowców. Sami się trochę zziajaliśmy, ale nic więcej. Ze słów naszego rozmówcy wnioskujemy jednak, że czasem – szczególnie latem, w pełnym słońcu, na dłuższych odcinkach – może to być bardziej sportowy wysiłek.
Z zaskoczeniem dowiadujemy się też, że do koszyków na bagaże da się domontować samochodowe foteliki i tak przewozić niemowlęta. Drezyny są też przystosowane do przewozu niepełnosprawnych, choć my nie mieliśmy okazji zobaczyć, jak to wygląda.
Wysiadamy. Czujemy się tak fajnie, zdrowo zmęczeni. Dzieci zadowolone. Robimy im jeszcze zdjęcia, w których pozują jako zawiadowcy stacji i ruszamy dalej. Bieszczady czekają.