Kilka dni temu pisaliśmy o 10 miejscach w pobliżu Rzeszowa, które warto odwiedzić z dziećmi. Sami znamy je prawie wszystkie – ale jednak nie wszystkie. Postanowiliśmy to nadgonić i w sobotę rano, znając już paskudną prognozę pogody na popołudnie, wskoczyliśmy do auta i pojechaliśmy do Góry Ropczyckiej. Chcieliśmy zobaczyć znajdujący się w tej wsi pod Sędziszowem Małopolskim Park „Buczyna”.
Góra Ropczycka ma bogatą, wielowiekową historię. Był między innymi siedzibą starostów ropczyckich. Ludzie lubiący historię znajda tu niejeden zabytek wart uwagi, ale my akurat byliśmy tam jako ludzie zainteresowani naszymi dziećmi, a tych jeszcze nie interesuje, kto w XIV wieku fundował tu parafię*. Do parku zatem. Trafić było łatwo, zaparkować też.
Stajemy zaraz przy pierwszym z trzech stawów rybnych. Że są w nich ryby sami się szybko przekonamy. Rzucamy trochę okruszków (nie za dużo by nie przekarmiać ryb) i patrzymy, jak nagle zaczynają skakać po wodzie i stają się środkiem fal, które koliście się rozchodzą.
Większą frajdę maluchom sprawia oglądanie owadów, które ślizgają się po wodzie. To chyba nartniki. Próbujemy tłumaczyć, dlaczego człowiek by wpadł pod powierzchnię, a one się na niej utrzymują. Szukamy jeszcze żab, ale nie znajdujemy. Jest za to kilka kaczek.
Po drugiej strony nadbrzeżnej ścieżki widzimy działki. Nie wiemy, czy to dobrze fotografować i opisywać czyjeś ogródki, ale nam się bardzo podobają. Pokazujemy dzieciom „prawdziwe” jabłonie albo wielką kapustę. Mama rozpoznaje kwiaty, które rosły w wiejskim ogrodzie jej babci i wpada w nostalgiczny nastrój.
200 metrów dalej ścieżka zagłębia się w leśny wąwóz. W tym miejscu leży kilka głazów narzutowych przywleczonych tu dawano, dawno temu przez potężny lodowiec. Dla naszych dzieciaków to okazja by się na nie powspinać i pokazać, że są duże, prawie tak duże jak rodzice. A potem chcą zeskakiwać i, och, jaki jestem dumny i szczęśliwy, gdy Madzia sama z siebie łapie lekko przestraszonego Maciusia za rękę i asekuruje go, gdy on skacze ze sporej jak na niego wysokości.
Ścieżka przez las jest dobrze zadbana. Trawa przystrzyżona, wielkie drzewa, przeważnie buki, wznoszą się nad naszymi głowami. W kilku miejscach znajdujemy ławki, na których możemy odpocząć i drewniane drabinki, na które dzieciaki zaraz zaczynają się wspinać. To chyba też fajne miejsce na piknik.
Trafiamy na nory w ziemi. Jedne mniejsze, może mysie, inna większa. Zgaduję, że lisia i zaczynam się rozglądać. Byłoby fajnie zobaczyć to zwierzę. I nagle jest, woła mnie żona, więc pędzę, wyciągam aparat, pstrykam. Na zbliżeniu lis bardzo przypomina dużego, rudego kota, ale co się naekscytowaliśmy, to nasze.
Potem się wspinamy na zbocze wąwozu i tamtędy wracamy. Tutaj kolejne okazje do zabaw i poszukiwań. Huby i jakieś inne grzyby na drzewach, pajęczyny, pola ciągnące się w stronę Rzeszowa. Dzieci ani razu nie narzekają na zmęczenie. Gonią się, chowają przed nami, wyskakują zza drzew, żeby nas wystraszyć. Padną dopiero później, gdy wrócimy do domu, bo to czas dzieci na popołudniową drzemkę.
Cała trasa po „Buczynie” ma może 2 km długości, ale my spędziliśmy na niej 2 godziny. Szliśmy spokojnym krokiem, zważając na potrzeby dzieci i szukając okazji, żeby coś ciekawego znaleźć i im pokazać.
Mieliśmy rację zapowiadając, że to świetne miejsce na krótki wypad.
O ile nam wiadomo, nie ma zakazu wprowadzania zwierząt do parku.
Czy można tam zabrać psa?
O ile nam dobrze wiadomo to nie ma zakazu wprowadzania zwierząt.