Przy okazji naszego pobytu w Olszanicy nie możemy odmówić sobie wypadu do Myczkowców. To tylko kilkanaście minut jazdy, a bardzo interesuje nas, co ciekawego dzieje się w znajdującym się tam Ośrodku Wypoczynkowo-Rehabilitacyjnym Caritasu. Na kolonie ani leczenie tam się nie udamy, ale na krótką wycieczkę jak najbardziej, bo atrakcji jest sporo: ogród biblijny, park miniatur, mini-zoo i stadnina. Co z tego spodoba się dzieciakom?
Najpierw idziemy do znajdującego się najbliżej wejścia ogrodu biblijnego. Jest jesień – jesień na północy Europy – więc nie zobaczymy go w pełnej krasie. Część roślin pochodzących z ciepłego Bliskiego Wschodu nie wytrzymałaby naszych temperatur, dlatego zostały przeniesione pod dach. Wciąż pozostało ich jednak dość, by poznać ideę tego miejsca i chęć jego twórców, by opowiedzieć o chrześcijaństwie z pomocą roślin wspominanych w Biblii.
Rosną tu w specjalnie zaaranżowanych układach, a cytaty ze Starego i Nowego Testamentu prowadzą gości od stworzenia świata po czasy życia Jezusa. O tej porze roku prawie nie ma tu zwiedzających, ale latem przewodnicy oprowadzają tłumy.
Przechodzimy do parku miniatur Centrum Kultury Ekumenicznej. Spacerujemy wśród replik drewnianych kościołów i cerkwi z pogranicza Polski, Słowacji i Ukrainy. Ten region od wieków zamieszkany katolików, grekokatolików i prawosławnych. Budowali swoje świątynie i przeważnie żyli ze sobą zgodzie. Do tego nawiązuje wezwanie do ekumenizmu, czyli jedności wszystkich chrześcijan. Centrum patronuje Jan Paweł II, papież, dla którego ta idea była bardzo ważna.
Muszę przyznać, że do tego momentu my, dorośli, jesteśmy bardziej zainteresowani tym, co widzimy, niż nasze dzieci. Są jeszcze za małe, by zrozumieć wiele z tego, co widzą. Wtedy jednak słyszą charakterystyczny ryk. Zbliżamy się do mini-zoo. Podchodzimy do płotu wielkiej zagrody i obserwujemy jelenie. Idziemy dalej i znajdujemy bardziej i mniej egzotyczne zwierzęta. Dziki, lamy, kozy, nieznane w Polsce gatunki ptaków, np. niezwykle barwne bażanty… O, to już się bardziej podoba naszym maluchom. A jeśli jeszcze któreś z tych zwierząt da głos, to już w ogóle jest fantastycznie.
Podchodzimy pod stajnie ośrodka jeździeckiego, który też się tu znajduje. I tu trzeba powiedzieć jedną rzecz o moim synu: słowo „koń” jest drugim, jakiego się nauczył – po „mamie”, ale przed „tatą”. No więc oczywiście euforia. Noszę młodego od jednego boksu do drugiego i czytam z tabliczek imiona koni. „A dlaczego ten konik tak się nazywa?”. Nie wiem, synu, nie wiem, choć cieszę się, że nie nazywają się tak, jak te sponsorowane wierzchowce z wielkich gonitw, Towarzystwo Ubezpieczeniowe LUZ albo Oponex Audi IV.
I proszę, jakie mamy szczęście. Za 5 minut obecne tu dzieci będą miały okazję pojeździć na koniu. Trzy kółeczka wokół wybiegu, oczywiście pod odpowiednią opieką. Z dużą niecierpliwością, ale jednak nasza dwójka doczekała się swojej kolejki. Ta radość! Triumfalne zakończenie wycieczki do Myczkowców.
Nawet jesienią było tu co robić.