Ręka w górę, kto ma dziecko, które rzucało rzeczami, którymi rzucać nie powinno i celowało w rzeczy, w które celować nie wolno. Skomplikowane zdanie? Może inaczej: Czy Wasze dziecko rzuciło kiedyś książką w telewizor albo kubkiem w brata? Tak myślałem. My, rodzice, dzielimy wspólny los.
Zabraliśmy więc swoje dzieciaki w miejsce, gdzie rzucanie rzeczami jest wręcz wymagane: na kręgielnię.
„Kula”, mieszcząca się w rzeszowskiej galerii „Nowy Świat”, to duży lokal, który bywa knajpą, dyskoteką, klubem bilardowym, a dla nas był kręgielnią. Mieszkamy na tyle blisko, że moglibyśmy tam pójść nawet pieszo, ale – choć poruszaliśmy w domu ten temat – nigdy się tam nie wybraliśmy. Owszem, nie jesteśmy ekspertami od kręgli, ale z tym sportem jest jak z seksem – sprawia przyjemność, nawet gdy gra się słabo*. Ja sam nie grałem od lat, ale miałem ochotę porzucać. Gdy Monia przyniosła informację, że w „Kula” bawić się mogą nawet najmłodsi nie było już wyjścia. Wzięliśmy nasze M&M’s, babcię jako wsparcie i poszliśmy się bawić.
W niedzielne przedpołudnia kręgielnię opanowują rodziny. W czasie, którym tam spędziliśmy, zajętych było 4 czy 5 torów. Gracze to w większości chłopcy w okolicach 10 roku życia. Ja już jednak wiem, że byłoby błędem sądzić, że to jedyna grupa, która lubi „kulać”. Nasza Madzia, lat 3, od raz złapała bakcyla i z niecierpliwością czekała na swoją kolejkę. Dorośli pomagali jej trochę rzucać/toczyć/pchać kulę, ta zwykle bardzo powoli przemierzała tor, ale zawsze coś tam trafiła i zawsze była okazja do braw i radości. Jest tam bowiem taki sprytny patent, że przed rzutami najmłodszych graczy podnosza się dwie rampy, które zapobiegają by kula spadła do rowów ograniczających tor.
Niestety, dorośli mają (nomen omen) szlaban na stosowanie tego ułatwienia. Zgaduję, że chodzi o to, by mocny rzut nie uszkodził rampy. A mi by się przydało, bo wyniki miałem losowe jakbym rzucał kostką, nie kulą. 7-rów-3-10-rów. Poprawię się.
Tym razem najlepszy okazał się Maciek. Zbyt mały, by pasowały na niego najmniejsze buty kręglarskie; nie potrafiący samodzielnie unieść kuli; stosujący oryginalną technikę rzutu „połóż na ziemi i pchnij dwoma rękami” jednak zdobył prawie 100 punktów. Mistrz. W zwycięstwie nie przeszkodziło mu nawet to, że w okolicach siódmej spośród 10 rund znudził się i zaczął szukać pretekstu do biegania po lokalu i sprawdzania jego licznych zakamarków.
Reszcie towarzystwa godzina na torze szybko minęła. Przy naszej (nie)sprawności udało nam się rozegrać tylko jedną partię, ale nic to. Myślę, że wrócimy po więcej. Dzieci też, bo niewątpliwie podobało im się przewracanie kręgli. Dodatkowy plus, że nie potrafią czytać, a to znaczy, że możemy im pokazywać tablicę z wynikami i przekonywać, że zdobyły dwa złote medale.
W sumie prawda – nieważne punkty. Zrobiły coś ciekawego, zatem są zwycięzcami.
* Monia twierdzi, że takie porównanie nie przystoi naszemu blogowi. Ja twierdzę, że czytają nas głównie rodzice, a ci, z definicji, o seksie już słyszeli.
Obok jest małpi gaj tak zwany, wiec wypuszcza sie dzieci, żeby się wspinały i skakały do woli. albo do kaiwarni na lody można sobie tą godzinkę poczekać.
Dobrze napisane. My chodzimy czasami do kuli, ale jakoś zawsze trafiamy na straszne tłumy. Na szczęście robimy rezerwację i nie musimy czekać na tor. A dla dzieci to najlepsza rozrywka na równi z jazdą na łyżwach 🙂