Kto zakaże dzieciom wychodzenia z domu?
Kto zakaże dzieciom wychodzenia z domu?

Kto zakaże dzieciom wychodzenia z domu?

Rodzina w restauracji (zdj.L.Plougmann)

Czy można wyjść z dziećmi z domu? Pytanie na pozór absurdalne, ale jak się rozejrzeć, to okaże się, że są tysiące ludzi, którzy z chęcią ograniczyli by prawo rodziców do przebywania w miejscach publicznych. Gdy prowadzi się portal taki jak Gdziecko – albo gdy po prostu jest się matką czy ojcem – to takie pomysły muszą budzić niepokój. Nie każdy musi kochać dzieci, zwłaszcza nasze dzieci, ale niech też nikt nie traktuje nas jak ludzi drugiej kategorii.

Płaczące dziecko

Co jakiś czas przewija się przez Internet i zdobywa sporą popularność tekst w stylu tego wpisu blogowego niejakiego Tomka P. Chenczke. Artykuły te mają podobną strukturę. Najpierw autor czy autorka opisuje swoje wyjście do restauracji lub podobnego lokalu i wspomina ze szczegółami, jak znalazł się tam w towarzystwie koszmarnie zachowujących się dzieci raz ich rodziców, którzy nie reagują, publicznie przebierają pieluchy albo (w przypadku matek) karmią piersią. Następnie wyraża swój sprzeciw wobec konieczności jedzenia w takich warunkach i wspomina swoje prawo do komfortu. W końcu wyciąga wnioski ogólne o rozwydrzeniu rodziców i dzieci, których należy odseparować od kulturalnych ludzi.

Przyjrzyjmy się temu uważniej, ale najpierw jedna uwaga: jestem ojcem i wiem nawet lepiej od nie-rodziców, jak uciążliwe potrafią być dzieci. Rozumiem potrzebę spokoju. Jeżeli czuję, że moje dzieci mogą ją komuś niszczyć staram się reagować. ALE… Mam parę pytań.

Karmienie piersią (zdj.Maja/flickr)
  1. Co dokładnie ktoś ma na myśli mówiąc, że dziecko jest niegrzeczne? Zajrzyjmy do notki pana Chenczke. Według niego mówimy o „nowonarodzonym, żywnościowym mudżahedinie”, „domorosłym terroryście”, „psychopatycznej miniaturze człowieka”. (To ostatnie ciekawe – dziecko nie jest człowiekiem, jest jego psychopatyczną miniaturą). I to dziecko „zanurza stopy w barszczu”, komunikuje się „głosem rodem z Egzorcysty” i pluje jedzeniem tak daleko, że autor musi „szukać schronienia pod najbliższym stołem”. Zauważę, że to tylko część z epitetów, które tam padają. Ja wiem, że kilkulatek potrafi być trudny, ale czy ktoś z Was, drodzy czytelnicy, kiedykolwiek widział takie sceny? Może pan Chenczke nie był w restauracji, tylko na planie horroru?
  2. Zejdźmy bliżej ziemi. Jesteśmy w restauracji a obok jakieś dziecko jest niegrzeczne w bardziej realnej skali – jest głośne i ciągle biega między stolikami. Ile razy byliście gotowi wyjść z lokalu z powodu takiego sąsiedztwa? Albo ile razy widzieliście przebieranie pieluchy na stole? Albo karmienie odsłoniętą piersią? Zrobiłem krótki sondaż wśród znajomych i nikt nie potrafił sobie przypomnieć więcej niż kilku takich sytuacji. Niektórzy nie wskazali ani jednej. Sam zostałem ojcem późno, przez wiele lat stołowałem się częściej w restauracjach niż w domu i nie pamiętam ani jednej sytuacji ekstremalnej. Innymi słowy, wygląda na to, że na takie dzikie rodziny trafiamy co najwyżej raz na kilka lat. Pan Chenczke i jemu podobni sugerują, że tego typu zdarzenia są codziennością.
  3. Ostatnie pytanie: Ile razy przebywaliście w sąsiedztwie dorosłych, którzy zachowywali się skandalicznie? Pijanych, hałaśliwych lub zaczepnych? Czy takich przypadków było więcej niż spotkań z „niegrzecznymi” rodzinami? Jeśli macie doświadczenia podobne do moich to dorośli psuli Wam wyjście z domu znacznie częściej niż dzieci. A jednak nikt tych przypadków nie generalizuje, nikt z powodu nielicznych chamów nie proponuje zakazu wpuszczania wszystkich dorosłych do knajp.
Pijany (zdj. Jarmoluk / pixabay)

Powtórzę więc: nasi sąsiedzi mają prawo do spokoju. Spróbujmy im go zapewnić. Ale my też mamy prawo do wyjścia z domu. I jeśli tych praw nie da się w pełni pogodzić to musimy się zastanowić, które jest ważniejsze. Bo czego się domagamy? My, rodzice, chcemy żeby inni ludzie raz na kilka lat odwrócili wzrok od niedyskretnej, karmiącej matki albo nawet zmienili lokal. Zwłaszcza że większość z nas ich na taki trud nie narazi. Nasi oponenci domagają się by rodziny zniknęły z miejsc publicznych aż do czasu gdy dzieci dorosną tylko dlatego, że istnieje możliwość niekulturalnego zachowania. Z chęcią skazaliby nas na wiele lat życia w rezerwatach.

Szanujcie więc innych, ale z domu wychodźcie. Macie prawo odwiedzać wszystkie restauracje, a nie tylko te „specjalnie dla rodzin”, szczególnie że tych ostatnich jest bardzo mało. Nie wpadajcie w panikę, bo Wasze maluchy nie zachowują się jak angielski lord. Zrozumcie, że problem rzadziej stoi po Waszej stronie, a częściej po stronie nazbyt wrażliwych albo po prostu niechętnych dzieciom obserwatorów. Niektórym z nich hałas nawet na placu zabaw przeszkadza – bo bloki blisko. Nie bądźcie tyranami, ale też nie dajcie się styranizować. No i nie pozwólcie sobie wmówić, że tyranami jesteście.

Bawiące się dzeci (zdj. David Robert Bliwas / flickr)

About The Author

Psycholog poznawczy i edukacyjny. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Szczególnie zainteresowany procesami przetwarzania informacji przez człowieka. Prywatnie fan podróży oraz odkrywania nowych rzeczy w muzyce i literaturze.

Related posts

Leave a Reply

Skip to content